– Tfu…! A zaraza –
splunął ze wstrętem. – To, sigin!
Poraniona, skuliła się
pod nawisem rudawego piaskowca, wciśnięta w naturalną szczelinę, wyżłobioną
pracowicie przez wiatr i piasek. Wodziła dokoła przerażonymi, przekrwionymi
oczyma o złotawych tęczówkach. Przez rozdarty rękaw prześwitywała jasna skóra
naznaczona filigranem znamienia.
Było ich sześciu.
Odziani w proste ubrania z wełny i koźlej skóry, wskazujące na wykonywaną
profesję. Poganiacze. Tylko jeden, najwyższy, tęgi, o nalanej twarzy ze szczeciniastym,
rudawym zarostem, odziany był w drogi jedwab i aksamitny, pikowany kaftan
zdobiony haftem. Ten musiał być kupcem i właścicielem towaru, który wiozła
karawana. Kupiec miał krótki sztylet zatknięty za jedwabny, szeroki pas.
Pozostali także uzbrojeni byli w sztylety, ale ich broń miała wąskie długie
ostrza.
– Wiedziałem, że to
nie dziki zwierz wykończył tamtą harpię. Od razu wiedziałem – pochwalił się
swoją przenikliwością jeden z poganiaczy.
– Suka – syknął inny –
trzeba jej poderżnąć gardło i powiesić głową w dół, żeby krew zeszła.
– Zostawcie. Jest
ranna i ledwo zipie, długo nie pożyje. Tu wszędzie pustynia... ani żarcia, ani
wody…
– Głupiś, Grin. Sigin,
jak go nie wykrwawisz, jak flaków nie wyprujesz, zawsze się jakoś wyliże.
Czarów użyje. Ona – wskazał wzrokiem kulącą się w szczelinie dziewczynę –
widziała nas. Wielbłądy ochwaci jak nic. Albo burzę ściągnie. Trzeba ją wykończyć,
inaczej źle będzie z nami.
– Sam głupoty
pieprzysz, Bermus – warknął Grin z niesmakiem.
Miał nieprzyjemną świadomość,
że spieranie się o życie napotkanego sigina, nie ma sensu. Jego towarzysze
zabiją ją tak, czy inaczej.
– Wierzycie w te
wszystkie bajdy o siginach jak małe dzieci – splunął pogardliwie pod nogi
Bermusa i oddalił się od nich. Nie miał ochoty być świadkiem kaźni.
– A ty, co?! – zawołał
za nim któryś z poganiaczy. – Żal ci, ścierwa? Może jeszcze opatrzyć i nakarmić
ją mamy? – zarechotał złośliwie.
Reszta zawtórowała mu
równie nieprzyjemnym rechotem, po czym zajęli się rozważaniem możliwości:
– A może by sprzedać?
Podobno na zachodzie, za żywego sigina niezłą sumkę można utargować.
– Taa… tyle, że nim
dotrzemy na zachód, wiedźma wszystkich nas wydusi.
– Słyszałem, że jak
sigin wycieńczony, to słaby i czarować nie może. Żarcia jej nie dać, to
nic nie zrobi…
– A ja mówię – upierał
się Bermus – wykrwawić trzeba.
Sięgnął pod nawis,
złapał nieszczęśnicę za nadgarstek i próbował wyciągnąć ze szczeliny. W obronnym
odruchu trzepnęła go lekko palcami wolnej ręki, trafiając w odsłoniętą
skórę na przedramieniu. Poganiacz wrzasnął, puścił ją i odskoczył w tył.
Wrażenie było nieprzyjemne, choć nie oberwał mocno. Na silniejszy impuls nie
było jej już stać...
To oczywiście nie koniec historii... ale ponieważ trafiła tu jedynie jako przerywnik, zainteresowanych losem branki i Grina zapraszam TUTAJ
Znajdziecie tam także opowiadanie "Shanya", które jest swego rodzaju
dopowiedzeniem do "Grina"
(grafika na "okładkę" wygrzebana w sieci)